W wywiadzie dla radia RDN Małopolska podkreślam, iż zakażenie koronawirusem, jak również innymi wirusami – należy traktować zdroworozsądkowo, co nie znaczy lekceważąco. Po raz kolejny podkreślam konieczność budowania odporności organizmu przed nadchodzącym sezonem jesienno-zimowym.
Całość audycji do wysłuchania tutaj:
Natomiast dla tych, którzy wolą czytać zamiast słuchać, poniżej transkrypcja:
- Eksperci nie mają wątpliwości – czeka nas druga fala koronawirusa. Prognozują, że nadejdzie ona jesienią, razem z sezonem grypowym. Grypa, a do tego koronawirus – mamy się czego bać?
Trzeba się zastanowić: Mamy się bać? Mamy wpadać w panikę? Czy mamy być po prostu ostrożni?
Zwykle w sezonie jesienno-zimowym mamy więcej infekcji. Przypomnę, że spośród wielu grup wirusów – koronawirusy to od 5 do 15% wszystkich infekcji wirusowych. Mieliśmy z nimi do czynienia już od dawna, nie tylko teraz. A wirusy są różne, mutują, zmieniają swoją strukturę antygenową, mogąc powodować odmienne dolegliwości i w różnym nasileniu, zależnie od tego, na jaki organizm natrafią.
To może wyglądać różnie na poszczególnych obszarach. Gdy popatrzymy na wykresy zachorowań w różnych krajach, to możemy zaobserwować jeden szczyt i stopniowy spadek, albo szczyt a potem stały umiarkowany poziom, lub drugi szczyt po kilku miesiącach.
Nowa fala zachorowań to zwykle zmieniony, zmutowany wirus, którego nasz układ odpornościowy nie zna, nawet jeśli przeszliśmy infekcję (bo poprzedni wirus, którym się zakaziliśmy był trochę inny). - Jak pan ocenia strategię obraną przez Ministerstwo Zdrowia przed drugą falą koronawirusa, czyli np. skrócenie okresu kwarantanny do 10 dni, brak testowania po tym czasie – o ile nie ma objawów – czy wreszcie zwiększenie roli lekarzy rodzinnych. To do nich mamy dzwonić jeżeli podejrzewamy u siebie koronawirusa, a nie do sanepidu – jak było do tej pory.
Pamiętam jak na początku pandemii narzekał pan na lekarzy rodzinnych, którzy czasami zbyt pochopnie odsyłali podejrzanych pacjentów do pana – na oddział zakaźny…
Myśli Pan, że uda się uniknąć tego typu sytuacji?
Jeśli zwiększy się ilość infekcji to gdybyśmy jako zakaźnicy mieli przyjmować wszystkich pacjentów z objawami infekcyjnymi, to sądzę, że bylibyśmy w stanie przyjąć tylko jakąś część. Nie dalibyśmy rady zbadać wszystkich. Chcę podkreślić, że my pacjentów objawowych badamy, osłuchujemy, zaglądamy do gardła a nie załatwiamy na odległość. I sądzę, że tak powinny być te osoby traktowane, gdy zgłoszą się do lekarza pierwszego kontaktu.
Co do skrócenia czasu kwarantanny – uważam, że powinniśmy traktować pacjentów z objawami infekcji tak jak to robiliśmy we wszystkich infekcjach przez minione lata. Czy wówczas ktoś ich odsyłał na kwarantannę, choćby 10-dniową? Dopóki człowiek czuł się chory, to zostawał w domu. Jak minęły objawy chorobowe to wstawał z łóżka i stopniowo zaczynał normalną aktywność. Gdy był po chorobie osłabiony, to zostawał dłużej na zwolnieniu. Więc jeśli osoby, które będą miały objawy infekcyjne będą tak traktowane przez lekarzy pierwszego kontaktu, to nie powinno być żadnych problemów z niewydolnością służby zdrowia. - Mówi się nawet o dwóch tysiącach zakażonych dziennie – służba zdrowia podoła? Będzie miał nas kto leczyć?
Na to pytanie w zasadzie odpowiedziałem przed chwilą.
Mogę tylko dodać, że najprostszym i najbardziej logicznym rozwiązaniem byłoby zaniechanie wszelkich testów, izolacji i kwarantanny a w miejsce tego zajmowanie się tylko chorymi, którzy wymagają pomocy medycznej ambulatoryjnej czy nawet hospitalizacji (w każdym szpitalu, już nie tylko w jednoimiennym). Jeśliby nie było konieczności testów i kwarantanny, to nie byłoby obaw przed przyjmowaniem takich pacjentów i ich leczeniem.
Mało tego: wszyscy pozostali pacjenci z różnymi innymi chorobami mieliby odblokowany dostęp do świadczeń medycznych bez konieczności udowadniania, że nie są zakażeni koronawirusem i bez dodatkowego oczekiwania na udzielenie im pomocy. - Z koronawirusem mamy do czynienia w Polsce już pół roku. Co po tych miesiącach kontaktu z chorymi pacjentami może Pan powiedzieć? Jak pacjenci przechodzą zakażenie? Mówię – celowo zakażenie – bo wiem, że drażni Pana słowo choroba – w przypadku koronawirusa…
Tak jak w innych przypadkach infekcji wirusowych – są osoby (na szczęście jest to najmniej liczna grupa) przechodzące ciężej zachorowanie (zdarzają się także oczywiście zgony), są osoby przechodzące lekko a nawet zupełnie bezobjawowo. Problemem dla tych pacjentów lekko lub bezobjawowo przechodzących infekcję jest obawa o dwie rzeczy: czy kogoś nie zarażą i jak długo będą musieli być na kwarantannie. - A jednak są ofiary śmiertelne koronawirusa…Może w Polsce nie wygląda to tak źle jak we Włoszech, Hiszpanii czy Stanach Zjednoczonych, a jednak codziennie słyszymy o kilkunastu zgonach z powodu Covid-19. Niektórzy mogliby powiedzieć – łatwo Panu mówić, bo ten problem nie dotknął Pana ani Pana bliskich…
Wspomniałem, że zgony są i będą. Nie tylko z tego powodu.
Można być zainfekowanym banalnym wirusem, który stanie się przysłowiowym „gwoździem do trumny”. Dotyczy to zwłaszcza osób w grupie zwiększonego ryzyka, czyli chorych na nowotwory, szczególnie po chemioterapii, osób z niewydolnością krążeniowo-oddechową, niewydolnością nerek, niewydolnością wielonarządową, cukrzycą zwłaszcza t.1 itp.
Powtórzę za profesorem dr hab. n. med. Ryszardem Rutkowskim z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, że w przypadku kontaktu z wirusem chorobotwórczym można:
a) nie ulec zakażeniu
b) stać się bezobjawowym nosicielem
c) zachorować lekko, średnio lub ciężko klinicznie
d) umrzeć.
I to dotyczy każdego wirusa a nie tylko SARS-CoV-2.
To, że są regiony czy grupy ludzi, w których poważne powikłania lub śmiertelność jest duża świadczy, że są dodatkowe predyspozycje do powikłań, inne czynniki nakładające się na zakażenie, a które nie występują tam, gdzie śmiertelność jest znikoma.
Czy łatwo mi mówić? Mój Tato zmarł po infekcji wirusowej, więc mnie to też dotknęło, ale nie zmienia mojego podejścia do problemu jako całości. - Te cięższe przypadki potrafimy lepiej leczyć niż na początku?
Wiemy trochę więcej niż na początku. Na przykład, że fatalna w skutkach może być nieprawidłowa reakcja organizmu tzn. układu immunologicznego na zainfekowanie wirusem. Wówczas podajemy leki hamujące tę nadmierną reakcję organizmu. Podobnie jak to ma miejsce w tzw. piorunującym zapaleniu wątroby, gdzie sterydami hamujemy gwałtowną reakcję układu immunologicznego zmierzającą do zniszczenia zakażonych komórek wątrobowych. - Mówi Pan, że Covid-19 trzeba traktować jak inne infekcje – czyli normalnie! Ale to nie znaczy, że mamy lekceważąco podchodzić do tych infekcji, bo przecież zwykła grypa też może mieć śmiertelne powikłania. To zdroworozsądkowe podejście do koronawirusa jak wg Pana powinno wyglądać?
Zdroworozsądkowo to nie znaczy lekceważąco. Zdroworozsądkowo to znaczy, że powinniśmy stosować zasady bezpieczeństwa proporcjonalnie do stopnia zagrożenia. Brak tego rozsądku daje w efekcie nadmierne ograniczenia, wzbudzanie lęku, paniki w stosunku do choroby, która tak naprawdę nie zwiększyła ogólnej śmiertelności na świecie podczas gdy w stosunku do innych chorób – podobnych lub bardziej groźnych nie stosuje się już tak restrykcyjnych zaostrzeń.
Jak sobie wyobrażam zdroworozsądkowe podejście do zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2? Tak jak w przypadku zakażenia innymi rodzajami koronawirusów, czy innych wirusów. Jeśli mam objawy infekcyjne to nie idę do pracy, żeby nie infekować otoczenia, nie odwiedzam starszych rodziców, a przynajmniej nie zbliżam się do nich za bardzo. Przecież sama Pani wie, jak do tej pory to wyglądało. Mówiło się: „nie zbliżaj się do mnie bo mnie jakaś grypa bierze, albo mam katar”. I to było normalne. Gdy objawy ustępowały to wracaliśmy do normalnego trybu życia. Robiliśmy to z własnej woli, z poczucia odpowiedzialności za innych a nie dlatego, że ktoś nas zmuszał administracyjnie do kwarantanny i groził karami. - Co z weselami, które w ostatnim czasie stały się prawdziwym postrachem wśród ludzi, do tego stopnia, że nawet tam gdzie obostrzenia dopuszczają większą liczbę gości – oni sami rezygnują. Co pan powie osobom, które zastanawiają się czy udział w takich przyjęciach nie jest brakiem odpowiedzialności?
Czy w ubiegłych latach pójście zdrowej osoby na wesele w sezonie grypowy było traktowane jako nieodpowiedzialność? Myślę, że zdecydowana większość osób, która nie uległa ogólnej panice i zachowała zdrowy rozsądek – obawia się większych zgromadzeń (w tym wesel) nie dlatego, że boją się zainfekowania tylko właśnie kwarantanny. Takie informacje uzyskałem w indywidualnych rozmowach, kiedy pytano mnie, czy można się wybrać na taką lub inną imprezę towarzyską. Ludzie mówią sobie: pójdę na wesele, potem okaże się, że u kogoś wykryto koronawirusa i cała moja rodzina znajdzie się na kwarantannie. Gdyby nie to, to sądzę, że w większości przestalibyśmy się bać koronawirusa. Na potwierdzenie moich słów powiem, że wcale nie tak rzadko słyszę, jak ludzie ustalają między sobą: „w razie czego nie mów, że ja tam byłem czy kontaktowałem się z tobą”. Gdyby to był strach przed potencjalną chorobą, to nie chcieliby tego ukrywać, lecz od razu udaliby się sami na badanie. Oczywiście spotykam także i takich spanikowanych, którzy najchętniej robiliby sobie wymazy co kilka dni lub częściej. Nawet jak sami jadą we własnym samochodzie to mają maseczkę na twarzy.
To chyba ci, którzy najwięcej siedzą przed telewizorem, słuchając informacji o „spustoszeniu” jakie sieje „śmiertelny wirus”. - Seniorzy powinni zostać w domu?
Jak przykro powiedzieć dziadkom, że nie mogą pójść na ślub i wesele ukochanej wnuczki. Przecież oni zwykle siedzą na swoich miejscach, nie muszą tańczyć i nie muszą się z nikim obejmować czy całować. Znowu wrócę do wesel w sezonie grypowym – czy zabranialiśmy seniorom uczestniczyć w takich uroczystościach?
Ale chodzi nie tylko o wesela. Jeszcze przed ogłoszeniem epidemii Covid naukowcy szacowali, że w domach opieki ok. 1/4 osób cierpi z powodu braku kontaktów społecznych. Brak takich kontaktów zwiększa ryzyko demencji o ok. 50%, ryzyko wystąpienia choroby wieńcowej lub udaru mózgu o ok. 30%.
Istnieje bardzo silny związek między izolacją społeczną a depresją, lękiem, myślami samobójczymi i nagłym zgonem sercowym. Gorzej funkcjonuje także układ odpornościowy.
Zapobieganie COVID-19 na pewno nie powinno polegać na odcięciu seniorów od świata zewnętrznego i pozbawieniu ich bezpośredniego kontaktu z bliskimi, zabronieniu spacerów na świeżym powietrzu, czy na tworzeniu atmosfery strachu. Boimy się nałożenia się drugiej fali koronawirusa z sezonem grypowym, tym bardziej, że obydwie infekcje mają podobne objawy. Jak nie panikować? Kiedy dostaniemy katar, albo zacznie boleć nas gardło – od razu mamy pędzić, a raczej dzwonić do lekarza czy możemy ratować się domowymi sposobami jak dawniej?
Jak nie panikować? Trzeba sobie zadać pytanie: co mi grozi? Czy jest jakaś poważna różnica między zainfekowaniem koronawirusem a wirusem zwykłej grypy? W zdecydowanej większości przypadków (co nie znaczy, że zawsze) grypa przebiega ciężej. A przecież nikt do tej pory nie wpadał co roku w panikę, że zbliża się grypowy sezon.
Największe autorytety światowe (prof. Sucharit Bhagdi, prof. John Joannidis, prof. Klaus Puschel) twierdzą, że nowy koronawirus COVID-19 NIE różni się od innych koronawirusów, że liczba osób, dla których ten wirus okazał się śmiertelny jest o wiele, wiele niższa niż podają oficjalne dane. Zdecydowana większość osób zmarła z innych powodów, a po prostu dodatkowo byli bezobjawowymi nosicielami wirusa. Dla jasnego zobrazowania: jeśli ktoś umiera z powodu zawału serca czy udaru mózgu a stwierdzono u niego obecność koronawirusa (nawet jeśli nie dawał objawów klinicznych zakażenia), to wpisuje się go statystycznie na listę zmarłych z powodu koronawirusa, co jest oczywiście naginaniem rzeczywistości.
Podobnie warto wiedzieć, że jeśli infekcja wirusowa rzeczywiście sama w sobie przyczyniła się do śmierci to w sekcjach osób zmarłych nie wykazywano żadnych różnic w zmienionych zapalnie narządach u osób z koronawirusem i u osób z innymi wirusami.
A więc żeby nie wpadać w panikę, to musimy zdawać sobie sprawę, że podawane fakty są sztucznie bardzo naciągane. - Czy można w jakiś sposób odróżnić grypę czy zwykłe przeziębienie od koronawirusa? Oprócz testu oczywiście…
Gdybym miał objawy infekcyjne to w ogóle nie byłbym zainteresowany tym, jaki rodzaj wirusa (z około 200 rodzajów) by mnie w tym przypadku zaatakował: rhinowirus, koronawirus (inny niż COVID-19), wirus paragrypy, grypy, wirus RSV, adenowirus, enterowirus czy wreszcie COVID-19.
Stosowałbym takie środki jak się stosuje przy grypie. Wziąłbym kilka dni wolnego i leczył się w domu. Gdyby dolegliwości się nasilały, to oczywiście trzeba by było zrobić badania (CRP, morfologia krwi, ew. RTG kl. piersiowej). Wówczas pewnie nie udałoby się uniknąć wykonania testu na covida, no bo jest on póki co traktowany jako coś niezwykłego, do czego należy podchodzić w wyjątkowy sposób. - Wiele razy na naszej antenie mówił Pan o tym, że w walce z wirusem kluczowa jest nasza odporność. Co możemy zrobić żeby przygotować nasz organizm na walkę z infekcjami, w tym z koronawirusem?
Odporność jest ważniejsza niż się to podaje. A właściwie – nie podaje, bo prawie się o tym nie mówi. Prawidłowe funkcje organizmu, to większa odporność. Aby organizm prawidłowo funkcjonował to musi być odpowiednio traktowany. Właściwe odżywianie, uzupełnianie niedoborów żywieniowych (bo nawet przy najlepszym odżywianiu nie jesteśmy w stanie dostarczyć organizmowi optymalnej ilości składników – witamin, minerałów, fitoskładników – z powodu narastającego wyjaławiania gleby). Gdybyśmy chcieli w okresie zwiększonego zapotrzebowania na wit. C podać jej np 3 gramy, to trzeba by było zjeść ponad 40 cytryn lub kilkanaście pęczków zielonej pietruszki.
Z drugiej strony – wit. D. Stare zalecenia, żeby dostarczać codziennie 200 do 400 j są zdecydowanie za małe. Niemal każdy narząd posiada receptory dla wit. D i żeby uzyskać optymalny wpływ na zdrowie, to trzeba jej poziom utrzymywać w organizmie powyżej 50 ng/ml (niektórzy naukowcy twierdzą, że nawet 70 ng/ml). Ażeby to uzyskać, trzeba dostarczać co najmniej 4 tys. j/ dobę a nie 400.
Niezwykle ważną sprawą jest odpowiednia flora bakteryjna jelit, tak często niszczona nadmierną antybiotykoterapią. Nie można zapominać o aktywności fizycznej, ruchu na świeżym powietrzu (kwarantanna i maseczki działają odwrotnie), unikaniu szkodliwych czynników, niezdrowych używek itp.
Ważny jest komfort psychiczny, gdyż stres zwiększa podatność na infekcje.
Ponadto mamy możliwości pozamedyczne – są do dyspozycji różne nutraceutyki (ale wybierajmy te przetestowane, z certyfikatami) pozytywnie oddziałujące na nasz organizm. Znam wiele osób, u których w chorobach przewlekłych takie postępowanie pozwoliło znacznie zredukować ilość stosowanych leków (oczywiście redukcja dawek pod kontrolą lekarza), a niektóre osoby mogły po pewnym czasie całkowicie zrezygnować z farmakoterapii i czują się lepiej niż kilka lat wcześniej. Zresztą to nic nowego, choć może mało osób o tym wie. Ale chciałbym podzielić się informacjami, jakie uzyskałem na szkoleniu dla lekarzy rodzinnych (było to wiele lat temu w Warszawie, konferencja naukowa była pod patronatem ministra zdrowia). Przedstawiono dane mówiące w jakim stopniu możemy wpływać na nasze zdrowie. W w stanach nagłych – w dużym stopniu. Ale jeśli chodzi o choroby przewlekłe to tzw. medycyna naprawcza może nam pomóc jedynie w 10%. To zaś, co człowiek sam robi dla swego organizmu, jaki tryb życia prowadzi – to jest aż 56%. Wnioski nasuwają się same. - Jak długo trwa budowanie odporności? Jeżeli od dziś zaczniemy stosować się do Pana zaleceń – jesteśmy w stanie do jesieni się uodpornić?
Im wcześniej zaczniemy, tym lepsze będą efekty. Na organizm należy spojrzeć holistycznie, czyli całościowo. Organizm musi walczyć z infekcjami. Jeśli ktoś jest mistrzem w sztukach walki, to nie może odkładać treningu do ostatniej chwili przed zawodami a jeśli chce utrzymać kondycję, to cały czas musi dbać o siebie a nie tylko od czasu do czasu. Ważna jest świadomość, że nie pomoże tu żaden cudowny lek. Ważny jest sposób życia, sposób traktowania organizmu.